15 groszy, czyli o prawdziwych kosztach arogancji i alienacji władzy

Udostępnij strone

dr Piotr Łaciński

 

W październiku tego roku w dwóch krajach Ameryki Południowej, w Ekwadorze i Chile, doszło do spektakularnych manifestacji ulicznych skierowanych przeciwko rządzącym i ich polityce. Przypadek Chile dostrzeżono nawet w programach informacyjnych naszych stacji telewizyjnych. Trudno się dziwić, bowiem jedna z manifestacji zgromadziła w Santiago de Chile 1,2 mln osób, a zatem około 6,5% populacji kraju. To robi wrażenie. Pamiętają Państwo zapewne, jak spierano się, czy w marszu w Warszawie przeciwko łamaniu prawa w związku z obsadą Trybunału Konstytucyjnego wzięło udział aż 100 tys. osób. Ale czy możemy sobie wyobrazić, że obawiając się o bezpieczeństwo rządu i innych władz publicznych w stolicy, władze państwa przenoszą się np. do Krakowa? Raczej nie. Tymczasem taka sytuacja miała miejsce przed kilkoma tygodniami w Ekwadorze. Obawiając się, jak się okazało słusznie, najazdu protestujących na stolicę państwa – Quito, rząd ekwadorski z prezydentem na czele ewakuował się do innego miasta.

Bezpośrednią przyczyną tych wydarzeń w obu krajach były podwyżki cen transportu publicznego. Rząd Ekwadoru, zgodnie z umową kredytową z MFW, postanowił ograniczyć subsydiowanie paliw, co spowodowało wzrost cen biletów autobusowych, taksówek itd. W Chile postawiono podnieść ceny przejazdów metrem zaledwie o 30 pesos (w przeliczeniu 0,04 USD, czyli około 15 polskich groszy).

Kryzys ekwadorski udało się zażegnać dość łatwo. Mimo buńczucznych zapowiedzi rządu, że nie ugnie się przed protestującymi, po dwóch tygodniach zmieniono decyzję i wycofano się z podwyżek cen paliw oraz zakończono stan wyjątkowy w stolicy. Zakończenie protestów w Ekwadorze umożliwiło porozumienie między rządem a liderami protestów – taksówkarzami, przywódcami ruchów indiańskich i chłopskich. Utworzono wielosektorową komisję, która ma wypracować politykę oszczędności budżetowych państwa.

W Chile także cofnięto decyzję o podwyżce cen biletów metra i zapowiedziano podwyżkę emerytur o 20%, ale nie zatrzymało to protestów. Przyczyniły się do tego niefortunne wypowiedzi osób z kręgu władzy: że Chile znajduje się w stanie wojny domowej (w związku z masowymi protestami) i że można jeździć metrem przed godziną 5 rano (podwyżka nie obejmowała przejazdów nocnych). Protestujący odpowiedzieli hasłami: „nie jesteśmy na wojnie” i „nie chodzi o 30 pesos, ale o ostatnie 30 lat”, dając wyraz skumulowanemu niezadowoleniu społecznemu i poczuciu alienacji elit politycznych, zarówno lewicowych, jak i prawicowych, sprawujących władzę w Chile przez 30 lat po upadku dyktatury. Obecnie Chile, wskazywane dotąd jako przykład sukcesu neoliberalnych reform i demokratyzacji, znajduje się w stanie chaosu społecznego i kryzysu politycznego. Trwa stan wyjątkowy, a wojsko strzeże porządku na ulicach.

Z obu przypadków wynikają przynajmniej dwa wnioski. Podwyżki cen podstawowych usług publicznych, ich „urynkowienie”, powinny być dokonywane w atmosferze szerokiego konsensusu społecznego. Po drugie – rządzący, także ci sprawujący władzę w wyniku demokratycznych procesów wyborczych, powinni strzec się arogancji i demonstrowania poczucia wyższości wobec „zwykłych ludzi”, w przeciwnym razie mogą wywołać demonstrowanie innego rodzaju – masowe protesty, które mogą pozbawić ich władzy.

 

 

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 8.11.2019 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/