Humaniści – znikająca klasa

Udostępnij strone

Stanisław Mocek, socjolog, medioznawca, rektor Collegium Civitas

 

Obecnie na naszych uczelniach odbywają się inauguracje nowego roku akademickiego.  Jest to chwila podsumowań i planów, a także refleksji nad rolą nauczycieli akademickich w zmieniającym się, coraz bardziej nieprzewidywalnym świecie. To również czas nieustających rozważań o roli i znaczeniu humanistów, którzy w momentach zmian, tak rewolucyjnych, jak i ewolucyjnych, starali się zawsze analizować i tłumaczyć zachodzące wokół nas zjawiska i procesy.

Trzydzieści lat temu, u progu transformacyjnych przemian w Polsce i w naszym regionie, nieodżałowany Ryszard Kapuściński pisał w „Lapidariach” o słabnącej klasie humanistów: „mają coraz mniej do powiedzenia, coraz mniej znaczą. Przedstawiciele nauk ścisłych wypierają ich nawet z tych dziedzin, które były zawsze domeną humanistów. Na przykład archeologia, historia. Kto jest dzisiaj główną postacią w archeologii? Biolog molekularny! Z cząsteczek białka i kwasów nukleinowych, posługując się aparaturą komputerową, biolog molekularny odczytuje nasze pradzieje, dzieli je na okresy i epoki, zapisuje pierwsze stronice podręcznika historii ludzkości.” Od czasu, kiedy napisana została ta pesymistyczna opinia, humaniści – do których zaliczam także przedstawicieli nauk społecznych, mimo absurdalnego podziału tych dwóch obszarów nauki – pozostają w nieustającym odwrocie. Mieli wprawdzie w latach 90. okres intensywnych badań i licznych publikacji na temat transformacji ustrojowej oraz przemian kulturowo-cywilizacyjnych i globalizacji, ale to nauki ścisłe, techniczne i przyrodnicze dzięki ciągłemu doinwestowywaniu przez państwo i środki europejskie wyprzedzają szeroko pojętą humanistykę, aczkolwiek wciąż z wyraźnymi opóźnieniami w stosunku do wielu czołowych krajów rozwiniętych.

Także szumnie ogłaszana od poprzedniego roku Konstytucja dla Nauki sprowadza w sposób realny humanistykę do roli podrzędnej i mało znaczącej. Nie będę tu opisywał szczegółowo wszystkich  przykładów takiego traktowania, o których przez cały rok wypowiadały się autorytety naszego życia umysłowego. Ale o jednym warto wspomnieć – mianowicie o tym, że nowe regulacje w zakresie badań naukowych i życia akademickiego są kresem, a według niektórych wręcz śmiercią interdyscyplinarności. Sztywny podział na dyscypliny i konieczność „wpasowania się” weń naukowców jest ostateczną likwidacją procesu, który dominuje w świecie – badań prowadzonych z wykorzystaniem wielu pokrewnych dyscyplin i zespołów badawczych je realizujących, a także osiągnięć i efektów takiego wysiłku intelektualnego.

Chodzi więc już nie tylko o słabnącą klasę humanistów, o których pisał Kapuściński, spauperyzowanych i sprowadzonych do roli jajogłowych marzycieli, ale o scentralizowany system zarządzania nauką i zadekretowania kierunków jej rozwoju. Jak zatem uczyć nowe pokolenia młodzieży o różnorodności świata, o skomplikowanych procesach społecznych i wyzwaniach współczesności bez tego interdyscyplinarnego podejścia? I bez wykorzystania doświadczenia różnych nauk, gdzie granice już nie tylko między przywoływanymi wcześniej archeologami a biologami molekularnymi ulegają zatarciu. Jak badać i rozwiązywać na przykład problemy klimatyczne i energetyczne bez współpracy socjologów i fizyków, medyków i chemików, politologów i klimatologów? Smutna to konstatacja nie tylko w tym inauguracyjnym czasie, ale przede wszystkim u progu trzeciej dekady XXI wieku.

 

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 04.10.2019 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/