Kłopoty z czwartą władzą

Udostępnij strone

Stanisław Mocek, socjolog, medioznawca, rektor Collegium Civitas

 

Aby było jasne już na samym początku: kłopoty z czwartą władzą ani nie zaczęły się, ani tym bardziej nie zakończyły wraz ze złożeniem podpisu prezydenta pod ustawą przyznającą dwa miliardy złotych jednej z instytucji prawicowego holdingu politycznego zwanego całkowicie nieadekwatnie do pełnionej roli mediami publicznymi. Paradoksalnie, problemy z wypełnianiem funkcji czwartej władzy zaczęły występować na tym etapie rozwoju polskiej demokracji, kiedy mówiono o jej konsolidacji. Bo tę konsolidację odnoszono do – mniej lub bardziej udanej – przejrzystości trzech form władzy wynikających z ich trójpodziału.

Na to zamieszanie z czwartą władzą złożyło się wiele czynników – i tych wewnętrznych, i tych zewnętrznych. Odśrodkowe polegały na tym, że polskie media zaczęły się polaryzować dokładnie według tego samego schematu, według którego przebiegały podziały polityczne wśród elit i społeczeństwa. Media – i reprezentujący je dziennikarze – coraz bardziej stawały się zaangażowane w polityczny spór i opowiadały się po konkretnej stronie. Jedne były apologetyczne i praktycznie bezkrytyczne wobec władzy, inne zaś kontestowały jej posunięcia i tak przewijało się to przez trzy dekady. Dochodziła sprawa z nieuregulowanym przez cały ten okres nie tyle statusem – bo ten ma wymiar konstytucyjny, ale umiejscowieniem w polskim systemie medialnym mediów publicznych. One najbardziej podlegały fluktuacji władzy, stając się za każdym razem, zarówno w przypadku liberalnych, lewicowych, jak i prawicowych rządów, łupem politycznym i partyjnym. Aż przybrały swą patologiczną formę w ostatnich czterech latach, zwieńczoną sławetnym ostatnio podpisem głowy państwa.

Ale na te rodzime problemy z kontrolną rolą mediów – bo to właśnie kryło się niegdyś pod stwierdzeniem o czwartej władzy – nałożyły się tendencje szersze, wynikające z takiego, a nie innego systemu, w jakim media istnieją, ale także z pojawieniem się obok tradycyjnych mediów również tych nowych – internetowych i społecznościowych. Wówczas duże media tradycyjne, głównie stacje telewizyjne i radiowe, zaczęto nazywać mainstreamowymi, zależnymi od wielkich koncernów, często o wymiarze globalnym. Ale też pojawiły się działania i zjawiska całkowicie nowe – takie, które realizowały transparentność i przejrzystość  w sposób bardzo dosłowny jak np. WikiLeaks, jak i takie, które na masową skalę prowadziły wyrafinowane zabiegi manipulacyjne w rodzaju Cambridge Analytica. Odnosiło się w takich przypadkach wrażenie, jakby ta niegdyś czwarta władza stawała się tą pierwszą i najważniejszą.

Może powstać pytanie: gdzie znajdujemy się obecnie z patrzeniem przez media władzy i politykom na ręce? I mimo wielu mankamentów tej sytuacji i codziennych narzekań na media i dziennikarzy, wiele z przypadków niejasnych czy podejrzanych związków polityków ze sferę np. biznesu, przejawów nepotyzmu czy korupcji nie ujrzałoby światła dziennego właśnie bez działania redakcji i samych dziennikarzy. Jednak oddzielną sprawą jest też to, że nawet te najbardziej drastyczne i spektakularne przypadki na sporej części opinii publicznej nie robią już żadnego wrażenia. I to może już budzić poważny niepokój.

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 13.03.2020 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/