Obywatele czy konsumenci?

Udostępnij strone

Stanisław Mocek, socjolog, medioznawca, rektor Collegium Civitas

 

W przedwyborczej kampanii, komentarzach ekspertów i opiniach wyborców usłyszeliśmy już wszystko. Od przemiany „Polski w ruinie” w państwo dobrobytu, po tendencje autorytarne władzy i niezgodne z demokracją łamanie praworządności. Od największych w dziejach współczesnej Polski programów socjalnych, po rozrzutność, korupcję i nepotyzm władzy. O sukcesie baz amerykańskich i zniesieniu wiz do USA oraz o naszej europejskiej marginalizacji. O totalnej opozycji i o populizmie oraz demagogii elit rządzących. I to pojawiające się nieustannie we wszelkich możliwych sferach opiniotwórczych przekonanie o niespotykanych od trzech dekad podziałach światopoglądowych powodujących, że mamy do czynienia z dwoma obliczami Polski, dla których trudno już nawet znaleźć obiektywne nazwy, aby nie zostać automatycznie przypisanym do którejś ze stron tego otwartego, wciąż eskalującego konfliktu.

Bo to właśnie nieustanny konflikt, mniej więcej od początku tego wieku – co pokrywa się z grubsza z powstaniem dwóch dominujących na scenie politycznej partii – napędza życie polityczne w Polsce. Konflikt liderów, partyjnego establishmentu oraz dwóch wizji rozwojowych i cywilizacyjnych: liberalno-lewicowej i konserwatywno-narodowej, pragmatycznej i patriotycznej, proobywatelskiej i propaństwowej, niekiedy w swojej naiwności otwartej na świat i nieufnej wobec świata, a nawet często jemu wrogiej. Nie ma sensu ich teraz opisywać, bo artykułowane są niemal codziennie aż do znudzenia przez działaczy partyjnych i komentatorów życia publicznego.

Jednak w oparciu o to konstruowana jest określona wizja pożądanego w takim systemie politycznym i społecznym człowieka. Człowieka odpowiadającego wyzwaniom nie tylko współczesnego świata, ale i stwarzanego na obraz i podobieństwo rządzących elit. Już nie człowieka z marmuru czy żelaza, Europejczyka czy patrioty, ubranego w stereotypowe szaty kosmpolityzmu lub tradycjonalizmu. Chodzi o nowy typ człowieka, generowanego z jednej strony przez ideologiczne zabiegi i materialne benefity obecnej władzy, z drugiej „produkowanego” przez potrzeby współczesnego rynku, tendencje gospodarcze i procesy wolnorynkowe. A wszystko to pod presją rozwoju technologicznego  oraz zmediatyzowanego i marketingowego zgiełku.

Konfliktom i podziałom, o których wyżej mowa, towarzyszy bowiem w przeważającej mierze bój o nowego człowieka – jednak nie obywatela, a raczej konsumenta. Coraz częściej bowiem władzy politycznej i rządom, i to nie tylko w Polsce, ale od Waszyngtonu, po Londyn i Rzym, nie zależy na świadomym obywatelu, ale na zadowolonym konsumencie. Jest to trudne do zrozumienia przez pokolenie transformacji ustrojowej, wychowane w przekonaniu, że nie ma demokracji bez społeczeństwa obywatelskiego. Nie chodzi już zatem o jego budowanie i rozwijanie, co miało wzmacniać instytucje państwowe i tym samym demokrację, ale o doprowadzone do skrajności społeczeństwo konsumpcyjne, dla którego instytucje demokratyczne i sama demokracja mogą być fasadowe i prowizoryczne. W tym sensie autorytaryzm z wszelkimi tendencjami centralistycznymi, ograniczającymi na przykład wymiar sprawiedliwości, media i samorządy, oraz prosumenckie zabiegi wielkich koncernów idą ze sobą w parze. Nakręcona politycznie machina konsumpcji przesłania bowiem ludziom prawdziwy obraz rzeczywistości, ale wynikające z tego zadowolenie z życia – jak pokazują to badania w wielu społeczeństwach, np. skandynawskich – jest na dłuższą metę iluzją. Choć z jednej strony chciałoby się powiedzieć za Marylin Monroe: „Pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy”, to jednak z drugiej strony zakupowy szał widoczny w soboty przed niedzielami niehandlowymi pokazuje, jak daleko jesteśmy od protestanckiego nawyku oszczędzania i inwestowania. Co dostajemy, to wydajemy – tak jak chcą tego politycy i wielki biznes.

Póki co mamy więc czas chleba i igrzysk, przy czym niewielkim pocieszeniem jest to, że dawkowanie społeczeństwu ich naprzemiennie nie jest wymysłem ideologicznym i zabiegiem propagandowym naszych czasów. I taki czy inny wynik wyborczy już niewiele w tej materii zmieni.

 

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 11.10.2019 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/