Od post-prawdy do pop-nauki

Udostępnij strone

dr dr Roland Zarzycki, prorektor ds. dydaktycznych Collegium Civitas

 

Miliony blogów mówią nam, jak żyć. Inne, co jeść. Jeszcze inne na nowo ustalają, czy Ziemia jest płaska. Celebryta Elon Musk jest dziś nie tylko autorytetem naukowym, ale i głównym architektem w SpaceX, która ma posłać na Marsa milion ludzi. Inne gwiazdy tłumaczą nam, czym jest sztuczna inteligencja, czym dobro, a czym zdrowie. Ubolewamy, przyklaskujemy, szydzimy, podczas gdy pop-prawda wkracza do świata nauki.

 

Dawno temu Rynek zauważył, że towar sprzedaje się lepiej, gdy uwzględnia się opinię konsumenta. Był to historyczny zwrot od Marketingu 1.0 do 2.0: produkt zaczął być tworzony pod klienta. Z czasem zrozumiano, że i same potrzeby można planować i tworzyć. Wkrótce rozwój współczesnych demokracji wzmocnił potrzebę partycypacji. Tak, jak pół wieku temu teatr Grotowskiego angażował i zacierał granicę między widzem a aktorem, tak dziś Rynek stworzył Marketing 3.0 i zaciera granicę między producentem a konsumentem, ofiarowując masom tanie poczucie sprawczości. Towary są społecznie wynajdywane i kastomizowane. Współtworzą je konsumenci, z jednym małym wyjątkiem: na końcu tego wzniośle demokratycznego procesu pieniądze trafiają na jedynie właściwe konto.

 

W XXI wieku Internet istotnie zdemokratyzował dostęp do wiedzy naukowej, przyczyniając się jednak zarazem do demokratyzacji produkcji wiedzy, w tym wszelkiej maści pop-prawd. Autorytetami w zakresie etyki, psychologii czy medycyny stali się vlogerzy. Granice między ekspertkami a laikami, między naukowcami a hobbystkami, między rygorem akademickim a rozgłosem zatarły się. Czy to sprawka demokracji, czy Rynku?

 

Pułapka weryfikacji w oparciu o opinię powszechną polega na tym, że statystyczny konsument zwykle wybiera to, co łatwe i przyjemne. Na tę właśnie trudność napotykamy, wdrażając koncepcję Edukacji 3.0 na uczelniach wyższych – czy o kształceniu decydować powinien… student? Uczelnia? Czy może Rynek? Edukacja i nauka uległy komodyfikacji. Są parametryzowane. Weryfikowane rynkowo. Są przedmiotem inwestycji i spekulacji. Są więc także przedmiotem rozgrywek marketingowych.

 

Mechanizmy rynkowe wkradają się na uniwersytety, czyniąc popularność miernikiem sukcesu naukowego. Badania coraz częściej sprzedaje się biznesowi hojnie finansującemu projekty o wynikach zbieżnych z celami komercyjnymi, ale także i szerokiej publiczności sieciowej. I tak kiedyś dobrze sprzedawała się genetyka, a dziś modne są algorytmy samouczące. Dorzucamy sztuczną inteligencję, a notowania publikacji wystrzeliwują. Tym bardziej, jeśli dziennikarze umiejętnie je spopularyzują i podbiją tytułami typu „Algorytm na podstawie jednego zdjęcia wie, czy ktoś jest gejem”. W efekcie obserwujemy rywalizację na coraz ciekawsze badania, a humboldtowskie ideały rozpływają się gdzieś w świecie spektaklu i nowych celebrytów.

 

Pragmatyczne walory weryfikacji przez konsumenta można byłoby nawet uznać za triumf demokracji, gdyby tylko Rynek tworzyli konsumenci niezależni. Jest jednak zgoła inaczej. Influencerów się kreuje, a oni z kolei kreują rzeczywistość. Inteligentne algorytmy rozpoznają schematy zachowań i podobno znają nas lepiej, niż my sami. One uczą się dzięki naszym decyzjom konsumenckim, a my dzięki nim te decyzje podejmujemy. W przedziwny sposób konsumenci i algorytmy synchronizują się w magicznej fuzji prawdziwości 4.0.

 

Wiele lat temu Luis Alvarez, fizyk i laureat nagrody Nobla, zwrócił uwagę, że w nauce nie ma miejsca na demokrację. W XXI wieku wskazała je niewidzialna ręka: celebryci tworzą pop-naukę, a pop-naukowcy stają się celebrytami.

 

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 31.01.2020 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/