Oświata według Pink Floyd

Udostępnij strone

Stanisław Mocek, socjolog, medioznawca, rektor Collegium Civitas

We don’t need no education
We don’t need no thought control
No dark sarcasm in the classroom
Teacher, leave those kids alone
Hey, Teacher, leave those kids alone!
All in all it’s just another brick in the wall
All in all you’re just another brick in the wall

Pojawienie się tego albumu i tej piosenki, a było to w 1979 r., zbiegło się z rozpoczęciem mojego licealnego epizodu oświatowego. Słowa tego swoistego hymnu były na owe czasy demonstracją buntu wobec konserwatywnego i skostniałego systemu nauczania i opresyjnej relacji nauczyciel – uczeń. I nie było dla nas, adeptów komunistycznej szkoły średniej, żadnego pocieszenia w tym, że ten utwór był artystyczną reakcją na brytyjski system szkolny. Mimo tej znaczącej różnicy ustrojowej zauważaliśmy bowiem dziwne podobieństwa między naszą siermiężną codziennością socjalistycznej szkoły, a „kontrolą myśli” przez zbiurokratyzowany i odczłowieczony system, o którym mowa jest w tym podważającym edukacyjny mroczny świat protest songu Pink Floydów.

Przez te 40 lat przeżyliśmy rewolucję w sferze technologicznej, porównywaną do wynalezienia druku czy maszyny parowej, jednak już na masową i globalną skalę. Internet, media społecznościowe i nowe narzędzia komunikowania, które stworzyły inne podejście do czasoprzestrzeni, zmieniły nasze życie nie do poznania. Wydawałoby się, że logiczne jest nadążanie systemu edukacyjnego za tymi wszystkimi przemianami cywilizacyjnymi. Co więcej, bez tego podążania niemożliwa wydawała się jakakolwiek szersza zmiana, obejmująca różne grupy społeczne. Przykładem takiej zmiany jest rewolucja międzypokoleniowa, w wyniku której doczekaliśmy się generacji millenialsów i nowego typu człowieka urodzonego po roku 2000, określanego już teraz powszechnie jako homo smartphonicus lub homo digitalis.

Nic bardziej mylnego. Przez 30 lat najpierw transformacji ustrojowej, a później konsolidującej się demokracji, system oświaty nie tylko nie nadążył za tymi wszystkimi wyzwaniami, ale obrósł w zastygłą urzędniczą skorupę i sarkastyczny typ klasy, o której śpiewał Roger Waters i David Gilmour. Stał się nieprzyjaznym systemem dla wszystkich: nauczycieli, uczniów i ich rodziców i – co jest warte podkreślenia – wszyscy oni na swój sposób mają rację, kiedy formułują opinie i sądy na temat tej administracyjno-urzędniczej machiny osadzonej na filarach biurokracji i dyktatu statystyk zaciemniających rzeczywistość.

Od lat ministerialno-związkowe rozgrywki i nieustająca walka o godny byt nauczycieli przyćmiewają jakąkolwiek dyskusję dotyczącą zmiany kardynalnej, w wyniku której pojawiłaby się szansa na stworzenie modelu szkoły wychodzącej poza wszelkie klasyczne – czytaj: anachroniczne – schematy. Podział w tym sektorze na szkoły państwowe i społeczne pokazuje, że w tych ostatnich, gdzie wszelkie regulacje sprowadzone są do absolutnego minimum i typ zarządzania szkołą jest maksymalnie uproszczony, stworzona została szansa na rozwój nauczycieli i uczniów oraz przyjazną relację między nimi. Nauczyciel może realizować autorskie programy, a uczeń odnajduje się w nich ze swoimi pasjami i zainteresowaniami. Właśnie takiej szkoły i takiej edukacji potrzebujemy – przyjaznej, wspierającej, pobudzającej krytyczne myślenie i kreatywność. Obyśmy na gruntowną transformację naszego publicznego systemu oświaty nie musieli czekać kolejnych 30 lat.
 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 29.03.2019 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/