Piękna katastrofa populizmu

Udostępnij strone

Stanisław Mocek, socjolog, medioznawca, rektor Collegium Civitas

 

Piękna katastrofa populizmu

 

Nie ma już chyba dnia, żebyśmy nie zetknęli się w debacie publicznej i mediach z populizmem. Wydaje się on wszechobecnym zjawiskiem od Wenezueli Maduro, przez Stany Zjednoczone Trumpa, aż po rodzime polityczne podwórko. Przede wszystkim chodzi jednak o jego prawdziwe znaczenie, z którym zawsze związana była pejoratywna konotacja. Populizm oznaczał bowiem schlebianie oczekiwaniom ludu, w szczególności kategorii tzw. zwykłych ludzi, poprzez składanie obietnic, najczęściej bez pokrycia, w celu zyskiwania poparcia i w rezultacie zdobycia władzy.

I tu pojawia się pewien dość znaczący problem – i słownikowy, i odnoszący się do praktyki politycznej. Według wykładni encyklopedycznej populizmem jest «popieranie lub lansowanie idei, zamierzeń, głównie politycznych i ekonomicznych, zgodnych z oczekiwaniami większości społeczeństwa w celu uzyskania jego poparcia i zdobycia wpływów lub władzy» (Słownik języka polskiego PWN). Dość zaskakujące w tej definicji jest to, że z powodzeniem mogłaby oznaczać samą politykę, której celem jest przecież również zyskiwanie poparcia społecznego dla zdobycia władzy.

Mimo wszystko należy chyba zakładać, że jest jakaś zasadnicza różnica między polityką według klasycznej formuły, a jej populistyczną wersją. Jest to występowanie w różnych populistycznych zachowaniach politycznych kategorii tzw. zwykłego człowieka. Populizm jest zawsze antyelitarny, a elity przedstawiane są w retoryce politycznej jako te, które gardzą ludem. Paradoks sytuacji polega jednak na tym, że środowiska, które generują takie myślenie… same są elitami. I to elitami całymi garściami korzystającymi z tego błogosławieństwa, jakim obdarza władzę lud, udzielając jej swojego poparcia i mandatu do rządzenia.

Gdybyśmy próbowali odnieść zjawisko populizmu do naszej rzeczywistości, to napotkamy jeszcze dodatkowy problem. Najczęściej bowiem zachowania populistyczne odnoszą się do rozwiązań w formie obietnic. W obecnej przedwyborczej sytuacji przybiera to formy licytacji między partiami politycznymi na zasadzie „kto da więcej”. Czy można więc uznać, że populizm już nie tylko dotyczy, jak to dotychczas przedstawiano, Prawa i Sprawiedliwości, ale i innych ugrupowań, które prześcigają się w propozycjach specjalnych przywilejów adresowanych do różnych grup społecznych: matek i ojców, seniorów, młodzieży?

Z naszym rodzimym populizmem mamy jeszcze inny problem, a mianowicie taki, że duża część deklaracji PiS z programu przedstawionego w wyborach prezydenckich i parlamentarnych z 2015 r. została zrealizowana. Czyli nie jest to sytuacja lekceważenia swojego elektoratu na potrzeby zdobycia władzy, ale przeciwnie – permanentne dowartościowywanie go, zarówno w sensie mentalnym, jak i materialnym.

Być może zatem nie tylko o obietnice i  ich realizację chodzi, ale o odpowiedzialność za nie i stan kasy państwa. Słyszymy, że nowa porcja obietnic w roku wyborczym może doprowadzić do sprokurowania deficytu budżetowego, który będzie groźny nie tylko dla finansów publicznych, ale i dla całego systemu gospodarczego. Licytacja zatem idzie nie tylko o władzę, ale i podjęcie ryzyka, które może zakończyć się naszą zbiorową katastrofą. I to niezależnie od tego, kto będzie rządził po wyborach.

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 05.04.2019 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/