Propaganda forever

Udostępnij strone

Stanisław Mocek, socjolog, medioznawca, rektor Collegium Civitas

 

Kiedy upadał komunizm, wydawało się, że czas panowania propagandy nieodwołanie minął. Utożsamiana była bowiem z jednej strony z modelem goebbelsowskim, starannie wypracowanym i służącym za swego rodzaju propagandowo-totalitarny wzorzec z Sevre. Z drugiej strony kojarzona była z jej sowiecko-peerelowską mutacją, która wydawała się przeżytkiem w stosunku do przemian demokratycznych powiązanych z niezależnością mediów, tendencji globalizacyjnych i następującej od lat 90. burzliwie rewolucji technologicznej.

Ponadto propaganda potrzebuje jednego ośrodka nadawczego i precyzyjnie formułowanych jednolitych komunikatów, dystrybuowanych centralnie. Pojawienie się Internetu i mediów społecznościowych z racji nieograniczonego zdywersyfikowania nadawców wydawało się ostatecznym końcem klasycznych wzorców propagandowych. Porażkę propagandy zapowiadało też to, że uniwersalne zasady oddziaływania propagandowego, kierowanego w znacznym stopniu do niewykształconej i masowej widowni, okażą się nieskuteczne.

Nic bardziej mylnego! I to, co wydawało się niemożliwe, stało się jak najbardziej realne. Oglądając bowiem programy informacyjne w TVP i słuchając niektórych audycji radiowych PR, odnosi się nieodparte wrażenie, jakbyśmy się cofnęli w czasie do lat 70. i 80 XX w., do epoki propagandy realnego socjalizmu Edwarda Gierka i polityki informacyjnej stanu wojennego.

Dominują dwa podstawowe zabiegi. Z jednej strony chodzi o efekt takiego konstruowania przekazu, aby układał się w syntetyczny obraz „propagandy sukcesu”. Niewątpliwym sukcesom rządu i uwypuklaniu osiągnięć prezydenta i ministrów towarzyszy przemilczenie pogarszających się wskaźników ekonomicznych i makrofinansowych, świadczących na rzecz zupełnie innych realiów gospodarczych niż te oficjalnie podawane. Efekt ten miał tak silne oddziaływanie w opoce gierkowskiej, że sentyment do ówczesnego I sekretarza wielu ludzi ma do dziś.

A drugi, „tradycyjny”, nurt przemyślanych starannie działań budowany jest na schemacie dyskredytowania przeciwnika i niszczenia jego wizerunku. Lista kandydatów do takiego codziennego „torturowania propagandowego” zmienia się w zależności od okoliczności i aktualnego zapotrzebowania politycznego. W trakcie kampanii wyborczej jest to stosunkowo łatwe – są nimi główni kontrkandydaci, którzy mają szansę na wygraną.

Czas propagandy rozumianej jako jednolity, scalony system przekazu informacji za pomocą wszystkich istniejących mediów i kierowany do mas, minął, ale niektóre zabiegi i środki oddziaływania na tzw. zwykłego człowieka, często słabo wykształconego, pobawionego szerszej refleksji nt. otaczającego go świata i bezkrytycznego, pozostały. Propaganda mediów de facto państwowych, mimo strat finansowych sowicie dotowanych z naszych – podatników – pieniędzy, w dzisiejszych czasach ściśle zespoliła się nie tylko z polityką jednej partii, będącej u władzy, ale i z ideologią postprawdy, której podstawową zasadą jest to, że kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się w odbiorze publicznym prawdą.

Cel propagandystów zostaje więc osiągnięty. I są tylko dwa sposoby na zmianę tej sytuacji. Jeden nawiązujący do akcji Tomasza Sekielskiego „Wyłącz TVP, włącz myślenie”, z założenia odwołujący się do bojkotu telewizji z lat 80. Drugi zaś to istnienie innych – wolnych – mediów, które wciąż jeszcze nie jest zakazane. To pierwsze ma odciągnąć podatnych na propagandę ludzi od prania ich mózgów, nawet wbrew ich woli, to drugie ma uczyć samodzielnego myślenia i krytycznego spojrzenia na otaczający świat. Może to naiwne, ale innego wyjścia nie ma.

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 21.02.2020 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/