Wasz prezydent, nasz premier

Udostępnij strone

Jan Skórzyński, historyk, politolog, wykładowca Collegium Civitas

 

Polska pokojowa droga od dyktatury do demokracji, która na świecie cieszy się ogromnym uznaniem, w naszym kraju budzi wciąż więcej pretensji niż dumy. Im dalej jesteśmy od 1989 roku, tym więcej pojawia się „generałów” przekonanych, że rozegraliby batalię o wolność lepiej niż założyciele III RP. Tocząc bój z komunizmem w 30 lat po jego upadku, ignorują ograniczenia i groźby dla polskich dążeń wolnościowych, z jakimi musieli się liczyć uczestnicy tamtej, prawdziwej gry o Polskę. Należało do nich choćby istnienie ZSRR, który rozpadł się dopiero w grudniu 1991 roku, i obecność 50 tysięcy żołnierzy radzieckich na Pomorzu i Dolnym Śląsku. Związek Radziecki wprawdzie był pogrążony w strukturalnym kryzysie, który mógł zakończyć się upadkiem, ale bardzo wiele zależało od tego, jak ten proces będzie przebiegał. Błyskawicznego i gwałtownego zgonu nie życzył sobie nikt z głównych aktorów ostatniego sezonu zimnej wojny – ani szef KPZR Michaił Gorbaczow, ani prezydent USA George Bush. Amerykanie z wielką uwagą – i nadzieją – obserwowali reformatorskie próby Gorbaczowa, które były z ich perspektywy znacznie ważniejsze od zmian w Polsce. Nie robić niczego, co mogłoby zaszkodzić polityce Gorbiego – tak brzmiała niepisana dewiza dyplomacji USA w tamtych latach. W zgodzie z nią postępował prezydent Bush podczas swojej wizyty w Polsce w 1989 roku.

10 lipca Bush spotkał się z generałem Jaruzelskim oraz z Lechem Wałęsą. Obu nakłaniał do współpracy „na drodze polskiej ewolucji do państwa niekomunistycznego i gospodarki rynkowej”, jak wspominał. Strategia stopniowej demokratyzacji, przeprowadzanej w porozumieniu z obozem rządzącym w PRL, jaką kierowali się przywódcy Solidarności, cieszyła się pełnym poparciem rządu USA. W chwili przyjazdu Busha do Warszawy ważyły się losy następnego posunięcia w tej grze – wyboru głowy państwa.

3 lipca w artykule pt. „Wasz prezydent, nasz premier” Adam Michnik w imieniu opozycji złożył zawartą w tytule ofertę polityczną. Komuniści nie spieszyli się z odpowiedzią. Jaruzelski mówił Bushowi „o swojej niechęci do kandydowania na fotel prezydenta […]. Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania na fotel prezydenta może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję”.

Bush przyznawał, że sytuacja, w której prezydent USA namawia polityka komunistycznego, aby ubiegał się o urząd głowy państwa, zakrawała na ironię. Jednak to Jaruzelski dawał, jego zdaniem, rękojmię sprawnego przeprowadzenia Polski przez okres przejściowy pomiędzy monopartyjnym socjalizmem a demokratycznym kapitalizmem. Chodziło też o uspokojenie Moskwy, dla której osoba generała była gwarantem utrzymania dobrych relacji z Warszawą.

19 lipca Jaruzelski wygrał głosowanie w Zgromadzeniu Narodowym, ale tylko dzięki temu, że kilkunastu parlamentarzystów Solidarności nie wzięło w nim udziału. Zwycięstwo większością jednego głosu było w istocie upokorzeniem. Miesiąc później generał musiał nominować na stanowisko premiera człowieka Solidarności. Była to najważniejsza decyzja jego prezydentury. Polityce rządu Tadeusza Mazowieckiego, który rozpoczął odbudowę polskiej demokracji, gospodarki i niepodległości, nie próbował się przeciwstawić. Lojalnie współpracował z rządem demontującym system, w który tak długo wierzył. A gdy Lech Wałęsa rozpoczął swoją batalię o prezydenturę złożył rezygnację z urzędu i usunął się w cień. Warto więc dziś pamiętać , że choć wybór autora stanu wojennego na prezydenta mógł budzić niesmak u ludzi Solidarności, to nie tylko nie przeszkodziło to startowi polskiej demokracji, ale go ułatwiło.

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 05.07.2019 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/