Zarządzania przez konflikt skutki opłakane

Udostępnij strone

Stanisław Mocek, socjolog, medioznawca, rektor Collegium Civitas
 

Nie jest żadną tajemnicą, że polityczną metodą najbliższą Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego środowisku politycznemu jest zarządzanie polityką, a także rządem i koalicją – pod obecnie niezbyt fortunną nazwą Zjednoczonej Prawicy – przez konflikt. A ściślej rzecz biorąc, poprzez ciągłe wzniecanie konfliktu. Ma to różnorakie cele. Przede wszystkim służy osłabianiu przeciwnika, który nie dysponuje takim zasobami, jakie ma władza: głównie finansowymi oraz stanowiskami w polityce, administracji centralnej i podporządkowanych im sferach państwowego biznesu. Z drugiej strony, poprzez dolewanie tego nieustannego paliwa mobilizuje się własne środowisko i utwardza elektorat. Po trzecie, pozwala to poprzez ciągłe balansowanie – bo istotą konfliktu jest nieustanna gra interesów i chęć uzyskiwania nawet niewielkiej przewagi – utrzymać stan optymalnych relacji między koalicjantami w celu osiągania kompromisu przynajmniej w kluczowych sprawach podlegających zmianom.

Osiągnięcie umiejętności „dawkowania” tego konfliktogennego paliwa to też ciągłe testowanie nie tylko przeciwnika politycznego, ale i osób z własnego środowiska, także koalicyjnego. Pokazała to próba forsowania wyborów na wiosnę poprzedniego roku, koncepcja wyborów kopertowych, potem „piątka dla zwierząt”, wreszcie październikowy wyrok TK. To ciągłe wystawianie na próbę, ale i badanie odporności społecznej na tego typu eksperymenty. Stąd przynajmniej chwilowe wycofywanie i za jakiś czas powtórne próbowanie innymi metodami przeforsowania coraz bardziej niekiedy kuriozalnych pomysłów. Jak nie ustawą sejmową, to poprzez Trybunał Konstytucyjny, jak nie aktem wyższego rzędu, to rozporządzeniem. Jak nie powołaną konstytucyjnie instytucją, to powołaniem nowej, jak to było w przypadku KRRiT i Rady Mediów Narodowych.

Ale zarządzane przez konflikt ma fatalne skutki dla życia społecznego, sfery publicznej i edukacji demokratycznej. Tu nie ma miejsca na to, co jest kwintesencją demokracji, czyli na rzeczowy dialog, konstruktywny dyskurs czy chęć wypracowywania dobrych rozwiązań, także z udziałem opozycji i konkurentów lub nawet przeciwników aktualnej władzy. Nie ma miejsca na konsultacje i konsensus, chyba że osiągany metodami przyznawania przywilejów i benefitów w zamian za lojalność i oportunistyczną postawę wobec władzy. Tak rozumiane zarządzanie poprzez konflikt wynika z zabójczego na dłuższą metę przekonania o tym, że dysponuje się jedynie słuszną racją wynikającą z posiadania – nawet jeśli kruchej – to jednak większości.

I w tych wszystkich sprawach nie chodzi już nawet o sławne sformułowanie Clausewitza, że „wojna jest przedłużeniem polityki, tylko innymi środkami”, ale o to, że polityka jest nieustającym stanem walki wszystkich ze wszystkimi. Wrogami stają się wszyscy, którzy instrumentalnie są na podorędziu: Unia Europejska, pchająca nas w objęcia proputinowskiego Salviniego i Orbana, skorumpowane sądy, lewacy, czyli generalnie komuniści i złodzieje, kobiety zabijające własne dzieci, listonosze odmawiający roznoszenia kopert wyborczych w czasie zarazy, ekolodzy przeciwni epokowym inwestycjom. I zawsze oczywiście pod ręką jest opozycja, rzucająca nieustannie kłody pod nogi starannie zaplanowanemu i przemyślanemu rządowemu planowi zwalczania pandemii i prywatna służba zdrowia, która z kolei musi być przeciwstawiona wszechmocy państwowej służby zdrowia, mimo że lekarze i pielęgniarki często zasilają obydwa te sektory. Wypisz wymaluj jak według przedwojennej sentencji Słonimskiego o tym, że ”wszystkiemu winni są Żydzi, masoni i cykliści”.

 

 

Tekst ukazał się w wydaniu papierowym „Polska Times” z dnia 6.04.2021 r.

Wydanie jest również dostępne w wersji elektronicznej na stronie: https://plus.polskatimes.pl/wykup-dostep/